Tatuaż

16 Wrz

Tatuaże podobały mi się „od zawsze”. Chociaż nie byłem miłośnikiem „tatuażowego ubrania” jak to się zdarza członkom gangów w Japonii czy w Ameryce Południowej, ja bardziej preferowałem delikatne ozdoby zrobione ze smakiem. Kobieta z kwiatem na ramieniu czy motylem na plecach wygląda bardzo ładnie, a tatuaż dodaje jej uroku. Oczywiście wszystko musiało być z umiarem, bo ciało upstrzone tatuażami i ozdobione jeszcze kilkunastoma kolczykami jest raczej odpychające.
Zawsze marzyłem o własnym tatuażu, ale dawniej salony nie były tak popularne jak teraz (gdy w każdym mieście jest przynajmniej jeden salon), również koszt zrobienia tatuażu nie był na moją kieszeń. Poza tym bałem się bólu, bo nie wiedziałem w jaki sposób robi się tatuaż.
Gdy rok temu odwiedziły mnie wiosną Rettsisters (Agata i dwie Małgosie), to zauważyłem że Małgosia (mieszkająca niedaleko mnie) miała kilka tatuaży, a na ręce miała świeżo zrobiony kolejny tatuaż. Byłem zachwycony tymi ozdobami i postanowiłem że sam sobie zrobię takie cudo.
Najpierw trzeba było znaleźć odpowiedni wzór. Przeglądałem strony internetowe salonów tatuaży, przejrzałem setki tatuaży, ale żaden mi nie pasował. Może dlatego że nie miałem jeszcze ustalonego konkretnego rysunku. Po jakimś czasie zaczęło mi przebłyskiwać w głowie pewne pragnienie… chciałem sobie zrobić anioła (płci żeńskiej). Pomyślałem sobie, że w jakiś sposób będzie mnie ochraniać, a poza tym kobieta anioł zawsze ładnie wygląda i będę miał towarzystwo. 🙂
Przez kilkanaście dni szukałem odpowiedniego obrazka w Google, aż wreszcie znalazłem. Małgosi też się podobał, uznała że będzie mi pasował.
Gosia poleciła mi salon tatuażu w Lesznie, zadzwoniłem tam, obgadaliśmy szczegóły i umówiłem się na konkretny termin. Chciałem mieć ten tatuaż jako prezent na moje 40 urodziny. Jako że moja impreza urodzinowa miała się odbyć 14 września, więc z tatuażem umówiłem się na 13 września (i do tego piątek 🙂 ). Umówiłem się z Małgosią, że przyjedzie po mnie i zawiezie do salonu. Trochę nam się dojazd przedłużył, ale dotarliśmy do salonu. Tam wybrałem sobie wielkość tatuażu, tatuażysta zaczął rysować wzór na kalce, potem odbił wzór na moim prawym ramieniu… żołądek miałem ściśnięty z nerwów, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. Mama z Gosią poszły sobie na zakupy, a ja zostałem sam na sam z tatuażystą i jego „maszynką do tortur”. 🙂
Zaczęły się „tortury”… Pierwsze ukłucia przebiły moją skórę… okazało się, że niepotrzebnie się bałem – ukłucia były tego typu jakby mnie komar ugryzł, a po kilku minutach skóra przyzwyczaiła się do ukłuć i wydawało mi się, że ktoś mnie z lekka drażni prądem po skórze. Najgorzej było na górze ramienia, gdzie skórę mam cienką, pod spodem kość (mięśnie zjadła FOP), więc kłucie maszynką było bardziej odczuwalne i bolesne. Ale też dało się jakoś wytrzymać.
Po godzinie tatuaż był gotowy. Gdy Panie wróciły, to mama jeszcze kupiła mi pudełko wazeliny do smarowania ramienia i kostkę mydła do przemywania. Tatuaż został przykryty folią w celu zabezpieczenia, dostałem wytyczne jak go pielęgnować i ruszyliśmy z powrotem do domu.
Przez tydzień tatuaż był myty mydłem rano i wieczorem, a trzy razy dziennie smarowany wazeliną. Zagoił się pięknie, nie miałem żadnych strupów ani innych problemów skórnych.
Ale podobno jak zrobisz sobie jeden tatuaż, to potem chcesz kolejne… 🙂
No i zapragnąłem mieć drugi, dla równowagi – na lewym ramieniu. Przeglądałem sobie gazety z tatuażami, ale nic mi za bardzo nie pasowało. Chciałem mieć kolejną skrzydlatą ślicznotkę, tym razem miała mieć rogi. 🙂 W Google nie było nic ciekawego, więc rozszerzyłem obszar poszukiwań… aż wreszcie udało mi się znaleźć idealny rysunek.
Małgosia zrobiła sobie w międzyczasie kolejny tatuaż (piękną jaskółkę), więc poleciła mi studio w Kościanie (dla mnie lepiej, bo było bliżej niż do Leszna). Wysłałem projekt, umówiłem się na konkretny termin i pozostało tylko czekać.
Tym razem zawiózł mnie Michał. Pojechaliśmy w deszczowy poniedziałek 11 sierpnia. Niestety, okazało się, że tatuażysta (też Michał) zranił sobie dość poważnie rękę i nie był w stanie pracować. Wróciłem do domu aby czekać na kolejny termin.
Kolejny raz pojechałem 1 września. Tym razem obyło się bez problemów. Michał z mamą poszli sobie połazić po sklepach, a Michał tatuażysta zaczął rysować wzór tatuażu na kalce. Potem go odbił na moim lewym ramieniu i zabrał się do pracy. Tatuaż miał być kolorowy, więc kłucia było więcej, skończyliśmy 2,5 godziny później. Byłem zmęczony i obolały i nieziemsko głodny. W drodze powrotnej zaczął padać deszcz, w Czempiniu wstąpiliśmy po kurczaka z rożna, którego zjedliśmy na kolację w domu.
Teraz na obu ramionach mam skrzydlate ślicznotki, dzięki nim nie czuję się samotny, bo towarzyszą mi cały czas.

Tatuaż pierwszy

Tatuaż pierwszy

Tatuaż drugi

Tatuaż drugi

Zastanawiam się nad kolejnym tatuażem, ale na razie nie mam pomysłu co by to miało być. Ale może coś mi jeszcze wpadnie do głowy… 🙂

Dodaj komentarz