Archiwum | Wrzesień, 2013

40 lat minęło…

18 Wrz

Dokładnie 40 lat temu – 18 września 1973 roku o godz. 2.40 w nocy, w szpitalu w Śremie (nieistniejącym już niestety) przyszedł na świat pewien mały chłopiec. Mimo iż nie wszystkim się podobał (jego babcia chciała nawet żeby lekarz podmienił go na dziewczynkę), to trafił do rodziny Przybyszów mieszkających w Żabnie. Pierwsze lata życia upływały mu beztrosko, ale nie o tym będzie ta opowieść…
Tym dzieckiem urodzonym 40 lat temu byłem oczywiście ja. Chociaż prawie połowę życia zabrała mi moja choroba, to staram się żyć w miarę możliwości normalnie. No i jak widać jestem dość żywotny, bo przeżyć 19 lat z ciężką chorobą genetyczną, bez żadnych leków, bez terapii, to jednak jest coś…
Pamiętam gdy mając osiem lat wracałem ze szpitala do domu, to lekarze mówili mojej mamie, że nie dawają mi więcej jak pół roku życia (bardzo szczere to było). Gdy w wieku 13 lat podczas jakiejś wizyty w szpitalu spotkałem znów tych samych lekarzy, to byli w wielkim szoku, że jeszcze żyję. Gdyby tylko mogli się dowiedzieć, że mój zegar życia dobiegł czterdziestki i tyka sobie dalej… 🙂
Zawsze sobie marzyłem, że moje 40 urodziny będą inne niż normalnie. Zazwyczaj 18 września siedzę sobie samotnie z lampką wina lub drinkiem, czasem w Internecie piszę sobie z przyjaciółmi… tak mi mija kolejny rok w kalendarzu.
Ale tym razem postanowiłem, że będzie inaczej. Zdecydowałem że zaproszę kilkoro przyjaciół i zrobię małą imprezę w pobliskiej restauracji…
Problem pojawił się już w momencie ustalania listy gości. Wiedziałem że nie może być zbyt długa, bo ja wolę małe kameralne przyjęcia, a poza tym budżet na imprezę był trochę ograniczony. W końcu jednak udało mi się wybrać osoby, które pragnąłem spotkać (niektórych po raz pierwszy, choć znamy się wirtualnie od lat). Niniejszym przepraszam wszystkich, których pominąłem, ale mój dom jest zawsze dla Was otwarty i nie potrzebujecie specjalnego zaproszenia aby mnie odwiedzić. 🙂
Najpierw zaplanowałem sobie przebieg przyjęcia urodzinowego, następnie poinformowałem gości o planowanym terminie, potem trzeba było udać się do restauracji zamówić salę oraz omówić menu i zarezerwować w hotelu pokoje dla gości z dalszych stron Polski. Nie było z tym żadnych problemów, więc pozostało tylko czekać…
Na początku września zaangażowałem się w przygotowanie do koncertu charytatywnego dla Emilki – córki Małgosi z Krakowa – jednej z moich przyjaciółek (zaproszonej na urodziny). Pomagałem przy obróbce zdjęć dziewczynek chorych na Zespół Retta, które to zdjęcia miały być wykorzystane do wystawy. Dzięki temu miałem jakieś zajęcie i nie denerwowałem się za bardzo że coś będzie z urodzinami nie tak.
Przyjęcie urodzinowe zbliżało się wolnym krokiem (miało być 14 września, w sobotę). Na szczęście mimo małych przeciwności losu wszyscy goście mieli się pojawić w Żabnie.
Ale dla mnie urodziny zaczęły się dzień wcześniej – w piątek, 13 września (!). Nie, spoko, nie przeżyłem tego dnia nic pechowego, wręcz przeciwnie. 🙂
Około południa przyjechała do mnie Małgosia – kolejna z moich przyjaciółek, mieszkająca w okolicach Leszna i również zaproszona na urodziny. Przyjechała do mnie aby pomóc mi zrealizować mój prezent urodzinowy. Zapakowała mnie z pomocą mojej mamy do swojego auta i ruszyliśmy do Leszna. Tam zaparkowaliśmy na takim małym rynku i udaliśmy się do… salonu tatuażu. 🙂
Tak, może jestem wariat ;-), ale zdecydowałem się żeby trwale ozdobić swoje ciało. Ten pomysł kiełkował we mnie już od jakiegoś czasu, a gdy Małgosia kiedyś mnie odwiedziła i zobaczyłem jej tatuaże, to zdecydowałem że też się tak ozdobię. Po głowie chodził mi gotowy temat projektu, więc wystarczyło tylko wpisać w obrazkach Google odpowiednią frazę i poszukać obrazka w wynikach. Na szczęście nie szukałem długo, moim rettSiostrom obrazek też się podobał, więc zdecydowałem że będzie właśnie to…
W salonie gość nie był zdziwiony widokiem osoby na wózku, przyjął mnie normalnie, jak każdego klienta. Wydrukował obrazek, naszkicował na kalce kontury, zaczął przygotowywać sprzęt i barwniki. Jeszcze musiałem podpisać oświadczenie, kobietki poszły sobie na zakupy, a ja zostałem sam. Wybrałem sobie prawe ramię jako miejsce do tatuażu. Gość wziął do ręki maszynkę do tatuażu (takie coś w formie pistoletu) i… zaczęły się tortury. 😉
Pierwsza kreska trochę bolała, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. To było takie odczucie jakby mnie ugryzł komar, ale trochę mocniej. Potem skóra już się przyzwyczaiła, więc nie było tak źle. Czułem tylko jakby ktoś mnie drażnił prądem. Bolało jedynie na górnej części mojego chudego ramienia, gdy jechał maszynką po kości.
Gdy skończył kontury, to potem zaczął wypełnienie farbą całego obrazka. Pracował w sumie przez godzinę, gdy skończył, to dostałem kartkę z wypisanym sposobem pielęgnacji, kupiłem jeszcze specjalną maść do smarowania, mama i Gosia wróciły z zakupów i pojechaliśmy do domu. Nic nie bolało ani nie piekło, jedynie było trochę niewygodnie leżeć w nocy na prawym boku. Ale dałem jakoś radę. 🙂
W sobotę, 14 września wstałem wcześniej niż zwykle, bo chciałem się przygotować na przyjazd gości. Przed południem byłem już gotowy, usiadłem przed komputerem i przeglądałem sobie wiadomości w necie. Moje rettSiostry jadące od Wrocławia miały po drodze wstąpić do Gostynia i zabrać ze sobą Piotra. Niestety, ich przyjazd trochę się opóźnił z powodu awarii samochodu, o czym Agatka napisała tutaj: http://oretty.blogspot.com/2013/09/oszukac-przeznaczenie.html
Ale w końcu dojechały, zostawiły Piotra u mnie i poszły do hotelu odpocząć i odświeżyć się po podróży. Przed godziną 17 przyszły po nas i ruszyliśmy do restauracji na przyjęcie i spotkanie z resztą gości. Wjechałem na salę i… oniemiałem z radości gdy zobaczyłem wszystkich. 🙂
Zaczęło się witanie każdego z osobna, uściski, życzenia, wręczanie prezentów… potem jeszcze wspólne grupowe zdjęcie i zasiedliśmy do stołu. Najpierw był obiad, potem planowałem mały spacer po Żabnie, ale z uwagi na padający co chwilę deszcz musieliśmy zostać w restauracji. Przy obiedzie każdy opowiadał w jaki sposób mnie poznał i jak długo się ze mną przyjaźni… potem już rozmowy toczyły się normalnym trybem.
Później był szampan i wielki pyszny tort truskawkowy, sernik upieczony przez mamę, kawa…
W międzyczasie obie Małgosie zdecydowały się na zabieg hirudoterapii u Michała – dały sobie przystawić pijawkę na karku w celach zdrowotnych. Gosia z Krakowa dodatkowo miała jeszcze na twarzy maseczkę z krwii (własnej oczywiście) przetworzonej przez pijawkę.
Część gości musiała już jechać, ale reszta dobrze się bawiła. Chociaż nie tańczyli, ale rozmowom nie było końca. No i oczywiście trochę alkoholu, dobre jedzenie… zabawa była przednia.
Skończyło się to wszystko około północy – dziewczyny poszły spać, Piotr i Rysiu też, Michał pojechał do domu… zostałem na sali z mamą, dołączyła do nas mama i siostra Edyty (której niestety z nami nie było), z którymi siedzieliśmy do godz. 1:30. Potem wróciliśmy do domu, położyłem się do łóżka i momentalnie zasnąłem.
Rano obudziłem się o godz. 8, toaleta, śniadanie… i dziewczyny już przyszły na kawę razem z Piotrem i Rysiem. Jeszcze sobie zjedli trochę sernika, pożegnali się i pojechali. Późniejszym popołudniem Agatka napisała mi smsa, że już jest w domu, dotarły z Małgosią bez problemów.
Podsumowując – przyjęcie urodzinowe było absolutnie wyjątkowe. Tatuaż, fantastyczni goście, super atmosfera… to było coś niepowtarzalnego.
Dziękuję Wam kochani przyjaciele, że mogłem Was u siebie gościć, mam nadzieję, że nie będę musiał czekać do kolejnych okrągłych urodzin na spotkanie z Wami. 😉

W restauracji jeszcze pusto…

Solenizant gotowy na przyjęcie gości 🙂

Przyjęcie urodzinowe czas zacząć 🙂

Życzenia i prezenty…

rettSiostry i ich niesamowite poczucie humoru 🙂

Solenizant i goście w komplecie

Kawa, a po kawie…

…ogromny tort 🙂

3-kilogramowa truskawkowa pychotka 🙂

rettSiostry z solenizantem i jego bratanicą 🙂

…która najbardziej lubi się przytulać do wujka Tomka 🙂

Pożegnania nadszedł czas…

40-latek… ale czy taki super? 🙂

Mój osobisty anioł stróż 🙂