Archiwum | Grudzień, 2018

Nowy pojazd

15 Gru

W ciągu moich 25 lat spędzonych na wózku inwalidzkim kilka razy zmieniałem swoje cztery kółka…
Z uwagi na pozycję „półleżącą” jaką zajmuje moje ciało, nie byłem w stanie używać zwykłych wózków z prostym oparciem. Musiałem korzystać z wózków tzw. „leżakowych”, które miały ruchome podnóżki oraz odchylane oparcie.
Na mój pierwszy wózek musiałem czekać całe pięć miesięcy. W końcu dostałem decyzję z PFRON-u o dofinansowaniu zakupu wózka, pojechałem z rodzicami do Poznania, postawiono przede mną wózek i usiadłem na nim aby sprawdzić czy jest dobry na szerokość. Był, więc go zapakowaliśmy do samochodu i zabraliśmy do domu. Później musiałem się przyzwyczaić do całodziennego siedzenia na nim, na początku było bardzo ciężko, bo miałem tylko zwykłe cienkie poduszki pod plecy i tyłek, więc było bardzo niewygodnie. Dopiero później rodzice kupili mi poduszki antyodleżynowe, komfort siedzenia od razu się poprawił.
Wózek miał z przodu małe twarde kółka, więc jazda po chodniku czy dziurawej jezdni sprawiała, że wózkiem tak trzęsło, że aż blachy w boczkach dzwoniły. I moje zęby też. 🙂
Przejechałem na nim dziesiątki kilometrów, bo służył mi bardzo długo. Chociaż już po 5 latach mogłem złożyć wniosek na nowy wózek, to mój pojazd wytrzymał jakieś 9 lat (!). Ale pod koniec żywota zaczął się już psuć. Tylne duże koła miał takie jak od roweru, przykręcane na dużą śrubę. I ta śruba po latach się zużyła, koła stały się luźne i wózek zaczął źle jeździć. Pewnego razu jechałem na spacer z moją sąsiadką Edytą, jechaliśmy drogą do Mosiny. W pewnym momencie w Żabinku na skrzyżowaniu… odpadło mi prawe tylne koło. Na szczęście nie miałem żadnego wypadku ani nie przewróciłem się, Edyta pozbierała rozwaloną zębatkę, zawołała znajomego i przetransportowali mnie do domu mojej babci (mieszkającej 50 metrów dalej). Przyjechała mama z zapasowym kołem, które mi przełożyła, mogłem więc dalej spacerować. Ale z uwagi na problemy z jazdą trzeba było postarać się o nowy wózek.
Kolejny pojazd był podobny, ale przednie kółka były pompowane, więc już tak nie trzęsło podczas jazdy. Oprócz tego boczki można było odchylić do tyłu na zawiasie, więc mogłem podjechać bliżej pod stół. I najważniejsze – tylne koła były na tzw. szybkozłączkach, wystarczyło wcisnąć koło na oś i już było zamocowane. Równie łatwo można było zdemontować koła aby złożyć i zapakować wózek do samochodu. Wprawdzie oparcie było pod trochę innym kątem, więc przez kilkanaście dni musiałem przyzwyczaić plecy do innej pozycji, ale potem siedziało mi się już wygodnie.
Z nowym wózkiem o tyle było fajnie, że był trochę mniejszy i węższy od starego, więc gdy jechałem na turnus do Górzna, to nie miałem żadnych problemów, aby się zmieścić w windzie czy pokonywać drzwi. Także na spacery jeździło mi się dobrze. Jedyny poważniejszy problem to były koła – i przednie i tylne. Zdarzało mi się przejechać przednimi kołami przez gwóźdź czy kolec od akacji i przebić oponę, także tylne koła nie trzymały zbyt dobrze powietrza i często trzeba je było pompować. Nawet gdy zimą siedziałem przez pół roku w domu, to powietrze i tak uciekało. Aż w końcu wkurzyło mnie to i postanowiłem kupić sobie pełne opony (tylne). Kosztowały kilkadziesiąt zł za sztukę, więc wydatek nie był zbyt wielki, ale komfort jeżdżenia od razu się poprawił.
Również ten wózek długo mi służył, ale w końcu też się popsuł. I to jak na złość – podczas mojego pobytu w Rzeszowie. Nie wiem czy podczas transportu lotniczego, czy może w samym Rzeszowie, gdy byłem wciąż przekładany na nosze w karetkach, a może spacer po bruku tak go wykończył… dość że po powrocie do domu zauważyłem, że za bardzo jestem w pozycji leżącej. Ciężko było mi też oprzeć nogi na podnóżku, bo były za bardzo w powietrzu.
Przyjechał Michał, obejrzał wózek i okazało się, że… pękła mi rurka od oparcia. Była z cienkiego aluminium, wózek też już miał swoje lata, więc to pewnie zmęczenie materiału. Trzeba było szybko coś wymyślić, więc Michał wziął metalowy pręt, wbił go młotkiem w rurę, do tego jeszcze podwiązał linką i jako tako się trzymało, nawet mogłem się w miarę wygodnie oprzeć plecami.
No ale przecież nie pojadę z takim wózkiem na kolejną kroplówkę do Rzeszowa… Jako że nie było czasu na złożenie wniosku do PCPR-u, więc musiałem pomyśleć o kupnie nowego wózka. Na Allegro nie było nic ciekawego, OLX też nie pokazał żadnego odpowiedniego wózka. Ale dwa dni później trafiłem na fajny wózek – taki sam model jak mój, nieużywany (jeszcze w folii), za jedną trzecią ceny nowego. Zadzwoniłem, doszliśmy do porozumienia w sprawie ceny i wysyłki.
Po dwóch dniach kurier pocztowy przywiózł mi karton z wózkiem, okazało się, że brakuje podnóżków i poduszki. Na szczęście drugą paczkę przywiózł mi nasz listonosz i wózek był w komplecie.
Jest taki sam jak stary, jedynie centymetr wyższy i odrobinę szerszy. Co mnie bardzo ucieszyło – i przednie i tylne koła są pełne, więc już nigdy nie będzie problemu z uciekającym powietrzem. Chodzi leciutko, przy stole bez trudu poprawię się przy pomocy jednej ręki. No i mam swoje poduszki, więc przy siedzeniu nie czuję praktycznie żadnej różnicy. A nawet siedzi mi się lepiej. 🙂